Przejdź do treści

Wywiad: W sercu islamu

  • przez

Siostra Anna Pasturczak SM jest misjonarką. W północnej Afryce przebywa już ćwierć wieku. Wiadomość o jej pobycie w Polsce dotarła do mnie pod koniec września. Zadzwoniłem. Spotkaliśmy się w Domu Prowincjalnym Sióstr Miłosierdzia w Krakowie, przy ul. Warszawskiej.

Siostra Anna Pasturczak SM: Przez te lata było mnóstwo ciekawych przeżyć, doświadczeń, przemyśleń. Nie ma to jak Pan Bóg zaplanuje!

Wojciech Kaczmarek – „Wiadomości Misyjne”: Choć czasem, jest to dla nas trudne do pojęcia.
Rzadko kto cieszy się ze złamanej nogi na urlopie. Ale jak widać, było to błogosławieństwo. „Dzięki” złamanej nodze, mój urlop został przedłużony do 29 października. Dlatego możemy się teraz spotkać i porozmawiać.

Wiem, że obecnie posługuje Siostra w Tunezji. Ile lat jest już Siostra w tym państwie?
W Tunezji jestem od dziewiętnastu lat. Przyleciałam w 1996 r. Na początku byłam kilka lat w Tunisie, a później w mieście Sfax – drugim największym w kraju. Miasto Sfax jest nazywane bramą na Saharę.

Czy była to pierwsza Siostry wyprawa misyjna?
Nie. W 1991 r. przyleciałam do Algierii. Był tam wówczas okres wojny między radykalnymi ugrupowaniami, patrzącymi na islam od strony zbrojnej. Bo jak wszędzie w islamie polityka miesza się z religią. Wszak islam jest religią społeczną. To nie jest taka religia jak chrześcijaństwo, która najpierw mówi o wartościach, gdzie najpierw przeżywa się spotkanie z Jezusem osobiście, a potem to ma mieć wpływ na dalsze życie. W islamie jest inaczej. Nie ma mowy o kontakcie z Bogiem, który jest gdzieś „tam daleko”. Natomiast znane są Jego wymogi, które trzeba wypełnić, bo to jest obowiązek.

Człowiek pojmowany jest jako sługa Boży – Abdallah. Poza tym islam jako religia jest piękny. Od jego wyznawców można się wiele nauczyć w kontekście przeżywania wiary. Są głęboko przekonani, że wypełniając to, czego od nich Bóg oczekuje, są w porządku. Niebo zdobywają sobie SAMI. Nie ma mowy o tym, aby ktoś dla nich to niebo zdobył.

Taka anegdota:

Jedna z sióstr współpracowała z Czerwonym Półksiężycem. Siedziała przy kawie z pewnym muzułmaninem. Zapytał ją: czy wiesz jaka jest różnica między islamem, a chrześcijaństwem? Ty na swoje zbawienie musisz się bardzo napracować, a ja patrzę na ciebie i mówię jakie to szczęście, że jestem w islamie – wcale nie muszę pracować. Ona odpowiedziała: no dobrze, ale to u was jest obowiązek wypełnienia surowych zasad. A on jej na to: tak, ale jak je wypełnię, to mam spokój, a ty nigdy z tą swoja miłością nie masz spokoju.

Jak u Siostry zrodziło się powołanie misyjne?
Nie jestem klasycznym przykładem misjonarki. Moje powołanie zakonne objawiło się w tydzień. Nie znałam żadnej szarytki, a minął tydzień i już byłam w Zgromadzeniu. Moje powołanie misyjne zrodziło się z potrzeb Sióstr Miłosierdzia. Trzy lata studiowałam w paryskim seminarium. Wtedy też poprosiłam o zgodę na wyjazd na Wschód. Ale to było dobre dwadzieścia lat temu, więc nie było tam żadnych placówek, żadnych księży, żadnych sióstr. W każdym razie, przełożeni powiedzieli mi, żebym napisała prośbę i w momencie kiedy będą tam otwierać domy, zostanę o tym powiadomiona. Nigdy się to nie stało. Wróciłam do Polski. Siostra Wizytatorka powiedziała mi, że jest potrzeba wyjazdu do dużej grupy Polaków (2,3 tys. z rodzinami), do Algierii. Natychmiast się zgodziłam. Spakowałem walizki i poleciałam.

W momencie, gdy wysiadłam na lotnisku w Algierze, siostry które mnie witały powiedziały, że wszyscy Polacy wyjechali w czasie wakacji. To było pierwsze zdanie, które usłyszałam: siostro Polacy wyjechali. Stało się to z racji wprowadzenia stanu wojennego w kraju i zerwania wszystkich kontraktów z cudzoziemcami…

Ze wspomnianych 2,3 tys. Polaków, pozostały jedynie dwie rodziny. I miałam wybór – albo wracać, albo zostać. Pomyślałam wtedy, że Pan Bóg nigdy się nie myli. Nie ma przypadków, jeśli przyjechałam, to po coś. No i powiedziałam – zostaję. I zostałam tam. 24 lata. Moim pragnieniem było głosić Chrystusa tam na Wschodzie, a znalazłam się wśród muzułmanów.

Jaka jest ogólna specyfika misji w krajach arabskich?
Pierwszą misją jest obecność. My nie mamy tam żadnej roli do odegrania na poziomie społecznym, politycznym, ekonomicznym, czy kulturalnym.
To jest cudowna rzecz. Tam służy się ludziom oddolnie. Tam buduje się Kościół oddolnie. Poprzez relacje osobiste, przez codzienne życie. Otwiera się serca muzułmanów na zwykłe kontakty między muzułmanami i chrześcijanami. Przez samo bycie i życie wśród nich. Tak jest wszędzie. Niezależnie od religii, wszyscy szukają szczęścia, pokoju, radości i Boga w tym wszystkim.

Nasza specyfika? Trzeba być bardzo małymi, niewidocznymi, aby coś zrobić. Trzeba dużo czasu, by wejść w społeczeństwo. Bardzo rzadko zdarza się zmienić placówkę w naszej prowincji. Wyjątkiem są kwestie zdrowotne. Nie zmieniamy się tak często, po to, by nawiązać kontakty z ludźmi. To jest ogromna odpowiedzialność duchowa. Tam gdzie my jesteśmy, tam i Jezus promieniuje w Eucharystii. Tam nawiązujemy kontakty z tymi, którzy szukają Jezusa. Jest ich coraz więcej, ale są w ukryciu. Dlaczego? Nie chodzi tylko o potencjalne niebezpieczeństwo ze strony muzułmanów, ale nasze wspólnoty są tak bardzo cudzoziemskie, że jest im trudno wejść z ich kulturą arabską, z ich mentalnością.

Co należało do siostry zadań w Algierii?
Jak już wspomniałam, pierwszą naszą misją jest obecność. Obecność w świecie muzułmańskim jako świadectwo. Przebywanie wśród chrześcijan pochodzenia arabskiego, którzy są w każdym kraju arabskim. Ta obecność przejawia się w różnej działalności. W Algierii trafiłam na dziewczęta, które szukały możliwości wyjścia z domu, ponieważ do czasu ślubu, w ogóle z niego nie wychodziły. Żeby mogły wyjść i odetchnąć innym światem, zorganizowałam kurs szycia, kroju i przygotowania do małżeństwa. Przychodziło ponad 40 dziewcząt. Szycia i kroju musiałam najpierw nauczyć się sama, w czym pomogła mi siostra Egipcjanka.

Potem pracowałam w stowarzyszeniu dla niepełnosprawnych. I w końcu, praktycznie połowę mojej służby wypełniły bezpośrednie relacje z rodzinami, ludźmi, chodzenie do domów. Uważam, że to było najważniejsze.

Rozmowy z chrześcijanami?
Nie, nie. Przede wszystkim z muzułmanami. Chodzi o relacje osobiste. O te, które zapadają w pamięć. Taki człowiek ma wtedy inne spojrzenie na chrześcijaństwo. Nie takie jak wpaja mu się w meczecie, czy w telewizji. Jeśli relacja jest osobista, to padają pytania głębsze. Skąd te pytania? Muzułmanie mają obowiązek nawracania i bardzo często to robią. Pytają:

Jak się nazywasz, z jakiej rodziny jesteś, ile masz dzieci? Kiedy mówię, że nie mam, to mówią, że strasznie jestem biedna. Tłumaczę im skąd się bierze moja sytuacja. A oni wtedy bardzo szybko mówią – przejdź na islam, a nie będziesz musiała tak żyć.

W chwili, gdy powstają relacje osobiste, takich płytkich dialogów nie ma. Wtedy dopiero ludzie zadają prawdziwe pytania. O to, co tobą kieruje, skąd bierzesz siły, jaki jest twój cel w życiu?

Jaka jest sytuacja katolików w północnej Afryce?
W Algierii są cztery diecezje (trzy na północy – Konstatnyn, Algier, Oran i ogromne południe – diecezja Sahary). Biskup Sahary z którym miałam kontakt mówił: jestem dziwnym biskupem, bo spędzam więcej czasu za kółkiem, niż w kościele. Jeździł on od jednej wspólnoty do drugiej. Wspólnoty te liczyły 5-15 osób. Mamy tam takie warunki, jakie występowały w pierwszych wiekach chrześcijaństwa. Podobnie i w Tunezji. Biskup jest prawdziwym pasterzem. Jest blisko. Mogę się z nim podzielić, że mam grypę i że mam problemy duchowe. Przychodzi do nas jak ojciec, a każdy przyjmuje go tak, jak członka rodziny. W diecezjach są parafie, lecz brakuje księży. W Tunezji, w ciągu tych 19 lat, było sześć wspólnot zakonnych poniżej Sfaxu, byli księża, byli eremici, zupełnie sami na pustyni. Na obecne czasy jesteśmy ostatnią wspólnotą na południu. Sześć wspólnot musiano zlikwidować ze względu na wiek sióstr i kapłanów. Jest parafia w Sousse – kościół św. Feliksa. I nie ma księdza, żeby objął tą parafię. Może nasi misjonarze to zmienią?

Chciałbym zapytać o Siostry doświadczenia wojenne. Jest taki film „Ludzie Boga”, który mówi o zakonnikach zamordowanych podczas wojny w Algierii. Czy miała z nimi Siostra jakiś kontakt?
Ja ich doskonale znałam! Wraz z siostrami jeździłyśmy do cystersów, do Tibhirine na rekolekcje. Film oglądałam chyba z pięć razy. Bardzo dobrze oddaje całą ich drogę. Wiedziałyśmy, że mieli oni wcześniejsze wizyty rebeliantów. Ale niektóre filmowe sceny nie do końca pokazują prawdziwe wydarzenia.

W momencie, gdy zakonnicy zostali wzięci do niewoli dom był pełen ludzi. Odbywały się tam spotkania pokojowej organizacji RIBAT. Przebywałam wtedy w diecezji orańskiej. Nasz wikariusz generalny był na tym spotkaniu, spał razem z zakonnikami i słyszał to, co się działo. Siedział na łóżku, czekał, aż po niego przyjdą. I nie przyszli. Zabrali ich dlatego, że potrzebowali lekarza i wtedy przeor Krystian powiedział, że pójdą wszyscy, albo nikt. Ten wikariusz to wszystko słyszał przez drzwi. Dwa dni później przyjechał do nas i opowiadał, co się wydarzyło. Do tej pory nie odnaleziono ich ciał, tylko głowy wyrzucone na drogę publiczną. Dla Kościoła algierskiego są męczennikami miłości misyjnej i obecności wśród ludu.

Przyszedł rok 1996 i decyzja o zmianie placówki…
Biskup Oranu Pierre Claverie zginął w zamachu bombowym w Oranie. Obecnie toczy się jego proces beatyfikacyjny. Znałam go bardzo dobrze. Jednak nie tylko to wpłynęło na moją zmianę. Gubernator naszego okręgu rozmawiał wcześniej z biskupem. Ustalili, że trzeba nas zabrać stamtąd natychmiast, bo nie można nam zapewnić bezpieczeństwa. A tak naprawdę chodziło o to, żebyśmy nie były świadkami rzezi, które i tak widziałyśmy.

W przeciągu 15 dni musiałyśmy zamknąć dom, który stał tam przez sto lat. Dodam też, że wszystkie siostry w domu prowadzonym przez Małe Siostry Ubogich były internowane. Wtedy też podłożono bombę biskupowi. Oficjalnie podano do wiadomości, że zrobili to terroryści. Nieoficjalnie mówi się o kimś innym, bo była to bomba specjalnej jakości, którą podkłada się pod statki podwodne. Taka, która wybucha tylko w jednym kierunku. Takiej bomby nie da się wyprodukować w lesie.

Ten biskup dużo mówił o prawdzie i miłości. Porównywałam go do ks. Jerzego Popiełuszki. Miejsce Kościoła jest w samym sercu rany, którą zadaje się człowiekowi, tam gdzie najbardziej boli, na pograniczu walczących ze sobą sił. I to spowodowało, że musiałyśmy się rozjechać. Tak oto trafiłam do Tunezji.

Ciąg dalszy nastąpi…

Więcej w 38. numerze Wiadomości Misyjnych. Można go otrzymać w parafiach Misjonarskich i kołach misyjnych.
Można go także zamówić w Sekretariacie Misyjnym i zostanie wysłany na wskazany przez Państwa adres.
Zamówienia składać za pośrednictwem poczty elektronicznej pisząc na adres: sekretariatmisyjny@misjonarze.pl

Korzystając z tej witryny, zgadzasz się zaakceptować naszą Politykę Prywatności i Politykę Cookies
Translate »