Pewnego, zwyczajnego, seminaryjnego popołudnia wpadła mi do ręki niejaka lektura pt., „Kim byli co zrobili ci misjonarze…” (recenzję tej książki można znaleźć w poprzednim numerze Wiadomości Misyjnych). Wertując jej strony, nagle moją uwagę przykuła pewna nazwa – Burów.
Zaraz, zaraz, skądś znam to miejsce. To miejscowość, w której spędziłem ponad 20 lat mojego życia, a teraz ta nazwa pojawiła się jako miejsce urodzenia misjonarza z naszego zgromadzenia – ks. Franciszka Madeja CM. Ale jak to możliwe, że z mojej miejscowości pochodził misjonarz i nic o tym wcześniej nie wiedziałem? A jednak możliwe. I koniec o mnie. Kolejne zdania chcę poświęcić osobie właśnie tego kapłana.
Franciszek Madej urodził się 14 kwietnia 1908 r. Już w wieku 16 lat podjął decyzję o wstąpieniu do Zgromadzenia Księży Misjonarzy, a dwa lata później, tuż po ukończeniu osiemnastego roku życia, postanowił całym swoim życiem poświęcić się głoszeniu Ewangelii ubogim, składając śluby święte w Zgromadzeniu Misji. Święcenia kapłańskie przyjął 19 czerwca 1932 r. z rąk ówczesnego ordynariusza krakowskiego ks. abpa Stefana Adama Sapiehy. Swoją misyjną posługę rozpoczął zaledwie pół roku później, gdy wolą ks. wizytatora Józefa Kryski CM, został skierowany do pracy na brazylijskiej ziemi, w której też dokończył swojego życia. Ale po kolei.
Człowiek czynu
Pierwszą misyjną placówką ks. Franciszka była parafia Cruz Machado, która dawała mu możliwość stopniowego wkraczania w brazylijską kulturę, bowiem zamieszkiwała w niej spora grupa polskich emigrantów. Na tym jednak ułatwienia się kończyły, gdyż był to teren o bardzo trudnym dojeździe, usytuowany między licznymi wzgórzami i dolinami. Ponadto ks. Franciszkowi przyszło ewangelizować w tamtym regionie zaledwie kilka lat po wybuchu epidemii tyfusu, szkorbutu i grypy, które pochłonęły ponad 1200 ofiar. Z tymi warunkami jednak doskonale radził sobie młody, pełen entuzjazmu i gorliwości misjonarz, przemierzający wielokilometrowe odcinki dróg przez lasy i góry na koniu, aby dotrzeć do każdego potrzebującego. W pierwszym okresie jego działalności w dużej mierze byli to Polacy, wśród których oprócz głoszenia słowa Bożego, krzewił „ducha polskości”. Mimo, że oddalony o wiele tysięcy kilometrów od ojczyzny, zawsze o niej pamiętał, jednocześnie nie pozwalając, by ktoś powiedział o niej złe słowo. Można powiedzieć, że pełnił funkcję swoistego ambasadora naszego kraju, jak zresztą wielu innych misjonarzy, którzy czynią to po dziś dzień.
Współpracujący ze sobą ks. Franciszek i ks. Anicet Weiss CM zajmowali się również podniesieniem poziomu kulturalnego mieszkańców. Przeprowadzali zebrania dla kolonistów, a także wprowadzali nowe metody z dziedziny rolnictwa, umożliwiające bardziej efektywne prowadzenie gospodarek. Największe ożywienie wśród rolników spowodowała jednak zorganizowana przez misjonarzy wystawa płodów rolnych. Wszystkie te działania nie pozostawały bez znaczenia, szczególnie w odniesieniu do sytuacji sprzed kilkunastu lat, gdy nowo przybyła ludność była mocno niedożywiona i nie radziła sobie z trudnymi warunkami, co powodowało liczne choroby.
Na kolejnych placówkach ks. Franciszek pełnił rolę proboszcza. Najpierw w Itaopolis – do 1948 r., gdzie m.in. zakładał nowe stowarzyszenia religijne i troszczył się o formację przyszłych duchownych, a następnie w Tomás Coelho i w Bigorilho, gdzie pozostał do 1960 r. We wszystkich wspomnianych miejscach z wielkim poświęceniem oddawał się służbie wiernym. Dbał o ich rozwój duchowy, organizując comiesięczne zebrania i coroczne misje. Te zwykle były głoszone w dwóch częściach: pierwsze trzy dni dla kobiet, następne trzy dni dla mężczyzn. Co ciekawe, często głosił je w języku polskim w parafiach, w których większość stanowili polscy emigranci. W pozostałych miejscach – w języku portugalskim. Charakteryzowała go dyspozycyjność, co w połączeniu z darem wymowy sprawiało, że często był zapraszany do głoszenia rekolekcji dla sióstr zakonnych. Słowami niezwykle prostymi, ale płomiennymi porywał ludzi w czasie kazań. Ks. Franciszek troszczył się również o rozwój kulturalny, szczególnie dzieci i młodzieży. Był wielkim wielbicielem sztuki i muzyki kościelnej. Swoje talenty artystyczne, które wykazywał już za czasów formacji seminaryjnej, wykorzystywał w pracy misyjnej. Dzięki jego wyczuciu estetycznemu wiele kościołów i kaplic było upiększanych, stosując w nich nowoczesne rozwiązania.
„Na miłość Boską, nie opuszczajcie misji”!
Schyłek życia
W trakcie powrotu z jednej z głoszonych misji w 1965 r. ks. Franciszek źle się poczuł. Jego misjonarska gorliwość sprawiła, że zlekceważył zalecenia innych i zamiast udać się do lekarza wybrał się do Campo Norao, gdzie miał zacząć kolejną serię misji ludowych. Chwilę po dotarciu na miejsce poczuł jednak silny ból i już nie było dyskusji. Szybko odwieziono go do miejscowego szpitala, lecz z powodu braku odpowiednich środków leczniczych konieczne było natychmiastowe przetransportowanie misjonarza samolotem do szpitala w Kurytybie. W szpitalu Matki Boskiej od Cudownego Medalika przeprowadzono operację, w trakcie której stwierdzono zapalenie otrzewnej, połączone z innymi komplikacjami. Do organizmu wdała się gangrena. Ks. Franciszek zmarł w pierwszą sobotę miesiąca, 1 maja 1965 r., gdy dzwony w pobliskim kościele biły na „Anioł Pański”. Umierając, niemalże jak rycerz na polu misjonarskiego boju, chwilę przed śmiercią, bardzo przejęty dziełem misji powiedział: „Na miłość Boską, nie opuszczajcie misji”.
Manifestacja wiary
Kilka dni później, również przy dźwięku dzwonów wydobywającym się na „Anioł Pański” z kościoła w Abranches, rozpoczął się pogrzeb śp. ks. Franciszka. Pogrzeb będący nie tylko pożegnaniem niestrudzonego misjonarza, ale prawdziwą manifestacją wiary, w której uczestniczyły tłumy, począwszy od trzech biskupów, przez rzesze konfratrów ze Zgromadzenia Misji, innych księży i sióstr zakonnych, po mieszkańców okolicznych miejscowości, którzy tak wiele mu zawdzięczali. W gazecie „Lud” wydawanej w Kurytybie dla polskiej społeczności, kilka dni po pogrzebie ks. Franciszka napisano, że „choć zmarł młodo, bo w 57. roku życia, zaskarbił sobie więcej dóbr Bożych, niż można by zyskać w 100 latach”.
Ocalony od zapomnienia
Obecnie żyje jeszcze kilka osób z najbliższej rodziny ks. Franciszka, które go pamiętają. Jedną z nich jest siostrzenica misjonarza – pani Maryla. Jej wspomnienia co prawda ograniczają się tylko do roku 1960, w którym ks. Franciszek po wielu latach pracy w Brazylii przybył do Polski na swój pierwszy i ostatni wakacyjny urlop, jednak z tamtego okresu pozostało kilka pamiątek. Są nimi przede wszystkim zdjęcia, ale i regionalne, brazylijskie mozaiki, wykonane z drewna oraz dwa drewniane talerze. Najcenniejsze pozostają jednak prywatne listy ks. Franciszka wysyłane do rodziny, które były na początku jedynym źródłem informacji o jego posłudze. Stan ten uległ zmianie po wybuchu II wojny światowej, gdy przez cały okres jej trwania najbliżsi misjonarza nie mieli nawet pojęcia, co się z nim dzieje. Jak wspomina siostrzenica ks. Madeja: w trakcie jego pobytu w Polsce w 1960 r. „zostawił on trochę książek, bo miał zamiar tu wrócić, nawet uważał, że nastąpi to wkrótce, ale brakowało tam następcy, więc został jeszcze w Brazylii”, jak się okazało na zawsze.
Pamięć o wybitnym misjonarzu pielęgnowana jest również w jego rodzinnych stronach. Nieopodal miejsca jego urodzenia – w Burowie – mieszka noszący to samo nazwisko jego bratanek. Przechowywane u niego z pietyzmem, nadszarpnięte zębem czasu pamiątkowe fotografie (fot. 2) przypominają o niezmordowanym pracowniku Winnicy Pańskiej, tak samo jak stary, szwajcarski zegarek Doxa, który pan Stanisław otrzymał od swojego wujka, podczas jego urlopu w ojczyźnie w 1960 roku. Najtrwalszym jednak wyrazem pamięci o misjonarzu jest marmurowa tablica (fot. 3) wmurowana w fasadę kościoła parafialnego w Morawicy, w którym młody Franciszek przyjmował pierwsze sakramenty wtajemniczenia chrześcijańskiego.
Sam, wchodząc do tego kościoła, mijałem tę tablicę już pewnie setki razy, nigdy nie zwracając na nią uwagi. Od momentu mojego „odkrycia” ks. Franciszka Madeja, zawsze będzie mi ona przypominała o moim rodaku – misjonarzu św. Wincentego a Paulo, a zapisane na niej słowa: „Niech Pan Żniwa uczyni go zasiewem nowych powołań misyjnych”, niech przeobleką się w czyn i dadzą nowych, świętych kapłanów, którzy będą gotowi swoim życiem wypełniać nakaz misyjny Jezusa Chrystusa, a także kontynuować dzieło i wypełniać ostatnią wolę wielkiego misjonarza – „nie opuszczać misji”.
kl. Łukasz Szcządała
Artykuł opublikowano w 44-45 numerze Wiadomości Misyjnych (3-4/2017)