Wiele kultur, języków, kolorów skóry, religii i tradycji. Różny wiek, przyzwyczajenia oraz wychowanie. A między tym wszystkim akceptacja i otwartość. Właśnie to zastaliśmy, gdy pierwszy raz prowadziliśmy zajęcia z dziećmi mieszkającymi w obwodzie akmolskim.
Pierwsze wrażenie pierwszym wrażeniem, ale co dalej? Miesiąc zajęć pokazał nam jak wygląda praca z kazachstańskimi dziećmi i teraz – gdy minęły już miesiące od powrotu, mogę z całą pewnością powiedzieć: warto będzie tam wrócić!
Ale dlaczego?
Dzień jak dla nas zawsze zaczynał się późno, bo pierwsza lekcja startowała o godz. 10.00. Dawało to mnóstwo czasu rano, na śniadanie, powtórzenie planu zajęć, doszukanie słówek, których nie byliśmy pewni i przygotowanie potrzebnych rzeczy. Później spacer do szkoły, na progu której zawsze czekali już nasi uczniowie. Pierwsze minuty upływały na zwykłej rozmowie o pogodzie, tym jak komu minął wieczór lub co dziś stało się takiego niesamowitego. W międzyczasie zdążyliśmy wyciągnąć materiały na zajęcia plastyczne i między jednym powitaniem a drugim przytuleniem, mniej więcej podzielić je między wszystkie dzieci. No to zaczynamy kolejne zajęcia!
![](https://adgentes.misjonarze.pl/wp-content/uploads/2019/12/received_2271110066236678-1024x576.jpeg)
Przezornie mamy kilka pomysłów, bo to, co nam zajmuje 40 minut sklejania i kolorowania maluchy zrobią w 20 i to tylko dlatego, że trochę się nad nami litują. Następnie angielski – tutaj zaczyna się zabawa. Chętnych jest aż tylu, że musieliśmy podzielić się na trzy grupy. Najmłodsi mają godzinę angielskiego w formie zabawy. Średniozaawansowani to najliczniejsza grupa. Czasem uda się schować za kimś innym w czasie powtórki słówek. Gdy ktoś się nudzi, to na szczęście zawsze jest telefon (albo jak nikt nie pamięta słówka, pomoże tłumacz), a gdy te dwie godziny lekcyjne to jednak za dużo na dziś, to na szczęście można wyjść… Ale wszystko z przymrużeniem oka, bo summa summarum ciężko było ich wygonić z klasy po lekcji. W grupie zaawansowanej angielski prowadziliśmy właściwie nie używając rosyjskiego, więc w pewnym stopniu mogliśmy wtedy odpocząć. A między lekcjami? Szaleństwo! Bieganie, tańczenie, chowanie, śpiewanie, łaskotanie, gry… Takie zwyczajne bycie z dziećmi. Nie jako nauczyciel, wolontariusz, student, dorosły. Jako osoba, która się uśmiechnie. Ktoś kto wysłucha. Może nie zrozumie połowy słów i przez 10 minut będzie powtarzał: ,,co to znaczy?” ale będzie próbował do skutku. Tak po prostu: będzie.
Po popołudniowej Mszy Świętej przychodził czas na półkolonie w oddalonej o 24 kilometry Nowokubance. Zaczynaliśmy o godz. 18.30, a wspólna modlitwa kończyła dzień około godz. 21.30. Co się działo pomiędzy… Nie wiem, czy ktokolwiek jest w stanie spamiętać! Były zabawy kazachskie, polskie, tańce, piłka nożna, siatkówka, podwieczorek, zajęcia plastyczne, filmy, piłkarzyki, bingo, Baba Jaga… A przede wszystkim niesamowita energia i mnóstwo śmiechu. Półkolonie były organizowane przez księdza Leszka dla dzieci mieszkających w wiosce, które mogły i chciały przyjść spędzić z nami popołudnie. I chyba najbardziej niesamowite było właśnie to, że chciały. Bo to nie jest tak, że cały dzień spędziły przed komputerem, albo bawiły się z młodszym rodzeństwem, a teraz dla odmiany przeszły się do nas. One rano wstały zagnać krowy na step, później trzeba posprzątać w domu, zająć się zwierzętami, czasem przerzucić węgiel czy żwir, nawieźć wody, zająć się młodszym rodzeństwem, pojechać do sklepu (nawet tego w mieście, 24 kilometry dalej), a półkolonie są w takich godzinach, że po nich trzeba te krowy przyprowadzić z powrotem, reszta obowiązków i dopiero sen. Dlatego nadal dziwię się, że to my po 5 minutach berka byłyśmy bliskie skrajnego wycieńczenia fizycznego!
![](https://adgentes.misjonarze.pl/wp-content/uploads/2019/12/DSC_1315-1024x683.jpg)
No dobrze, czyli dlaczego tak właściwie było warto? Przed wylotem usłyszałam od kogoś, że Kazachowie nie potrafią być wdzięczni. Nie, że w ogóle, ale raczej nie ma się co spodziewać fajerwerków. Tymczasem poznaliśmy masę osób, które chciały zdążyć opowiedzieć nam wszystko. Pokazać swoją kulturę, zwyczaje i tradycje. Opowiedzieć historię ich życia, kraju, czy podzielić się ciężarem, który noszą w sercach. Dostaliśmy masę laurek z uśmiechem i typowym: ,,Ciociu! Ciociu! To dla Ciebie! Dziękuję za dziś!”. A przede wszystkim usłyszeliśmy od tych najmłodszych, że nie sądzili, że ktoś przyjedzie im pomagać za darmo, tak po prostu. Pamiętam, jak w drugim tygodniu pracy dziewczynki zapytały nas kiedy jemy. ,,No bo nigdy nie macie kanapek w szkole”. Wytłumaczyliśmy, że śniadanie jemy przed zajęciami, a później wracamy prosto na obiad. Normalna rzecz, lekcje nie trwają aż tak długo, więc myśleliśmy, że to je uspokoi. Na drugi dzień z samego rana dostaliśmy dwa ciastka – takie podłużne biszkopty z masą zawinięte w rulon i dwie kanapki z szynką. Nie było mowy, żeby ich nie wziąć, podzielenie się z dziećmi też nie wchodziło w grę – albo zjemy, albo się zmarnuje. Bo nie może być tak, że my im pomagamy, a oni pozwalają nam nie jeść. I żadne tłumaczenia nie pomagały. Rozumieli, ale robili swoje i już do końca naszego pobytu dokarmiali nas cukierkami (a my ich).
![](https://adgentes.misjonarze.pl/wp-content/uploads/2019/12/DSC_0770-1024x683.jpg)
Zobaczyliśmy piękno Kazachstanu dziesiątkami par oczu, które również otworzyły nasze. Wyjechaliśmy do Polski, ale do niej nie wróciliśmy, bo część nas została w sercach tych, którzy nie przyjmują do wiadomości, że możemy do nich nie wrócić.
Martyna Brzana