Jestem Milena, mam 21 lat i studiuję antropologię. Obecnie [październik 2019] pracuję jako wolontariusz MISEVI Polska w Fort Dauphin na Madagskarze. Coraz częściej zastanawiam się, czy mądra pomoc nie jest oksymoronem?
Rodzina
Matka, ojciec i czwórka dzieci. Żyją w Agarze, czyli osiedlu położonym jakieś 20 minut drogi pieszo od naszej misji. Siostra Szarytka, zajmująca się pomocą rodzicom przestała płacić za szkołę ich dzieci, bo nie pracowali w projekcie, który dla tego obszaru stworzyła. Kazała zapłacić połowę, ale oni nawet tego nie mieli. Brat zakonny, który zajmuje się z kolei dziećmi, pragnie, by miały szansę edukacji. Plan brzmiał: zapłacić dzieciom z góry, a później rodzice to odpracują, tym samym dzieci nie stracą roku w szkole. Jako stowarzyszenie MISEVI Polska (a właściwie trójka wolontariuszy edykacyjnych, którzy aktualnie są na misji) mieliśmy wybór. Wesprzeć czy nie? Postanowiliśmy dać pieniądze, bo wciąż wierzymy, że edukacja jest jedną z niewielu dróg prowadzących do wyjścia z biedy. Ale czy dobrze zrobiliśmy? Siostra straciła kartę przetargową do dyscyplinowania rodziców. Dzieci znów bez żadnego wysiłku poszły do szkoły – czy to docenią? Jak się będą uczyć? Nie wszystkie „biedne dzieci z Afryki” to ukryte talenty naukowe. Niektórym też się nie chce, albo nie idzie. A rodzice? Czy sprawdzą pracę domową albo zainteresują się dzieckiem, jeżeli nie potrafią zarobić połowy na zapłatę w szkole? Czy za rok coś się zmieni? Czy kolejni wolontariusze z Polski staną przed trudnym wyborem dawania pieniędzy?
Wolontariusze
Młodzi ludzie. Zaczęli przychodzić i pomagać nam w pracy z najuboższymi dziećmi. Najmłodsza z nich ma 15 lat, a najstarszy 26. Spokojnie mogli by pracować, a jednak przychodzą. Dostają jedzenie razem z dziećmi, a od 3 lat także opłatę za szkołę. Wielu z nich tych pieniędzy naprawdę potrzebuje, ale czy w takim razie nadal możemy nazwać to wolontariatem? Czy to, że nie mają pracy i nie są samowystarczalni możemy usprawiedliwiać chęcią bezinteresownej pomocy? Co stanie się, gdy nasza obecność tutaj się skończy? Czy sami znajdą alternatywę, jeśli teraz ze swoimi bolączkami zwracają się do nas?
Czy w ogóle pomagać?
Pozornie niezwiązany, przychodzi mi na myśl problem śmieci w Polsce. Na facebooku przed 1 listopada pojawiło się wiele postów, zachęcających do ograniczenia kupna plastiku. Pod nimi wiele komentarzy, że tworzywo i tak już zostało wyprodukowane, zanieczyszczając tym samym środowisko. Potrzebne są zmiany prawne i systemowe, bo za zanieczyszczanie środowiska największą odpowiedzialność ponoszą państwa, przedsiębiorstwa prywatne, a nie zwykli użytkownicy.
Bez zmian odgórnych niewiele można będzie zdziałać. Chyba, że chodzi o las niedaleko twojego domu, gdzie sąsiedzi ustawiczne wyrzucają plastik, a ty go podnosisz i segregujesz. Może tym samym uczysz ich bezradności i obojętności, ale coś ratujesz. Czy ten kawałek lasu, który porządkujesz coś zmieni w ogólnej transmisji zanieczyszczeń do atmosfery? Nie. Za to właśnie ten kawałek przestrzeni będzie czysty, może przeżyje dzięki temu jakaś jedna bakteria, a może nie.
Podobnie jest z pomocą. Nie da się tego zrobić bez zmian politycznych, prawnych, międzynarodowych. A co gorsza, każdy ma na tą pomoc inne spojrzenie i inaczej chce ją wprowadzić. Możemy sprawić, że jedno, troje, czy nawet piętnaścioro dzieci pójdzie do szkoły. Ale czy to coś zmieni? Nie wiem. Za to mam pewność, że w tym roku te dzieci codziennie o 7.00 rano rozpoczną zajęcia, o 12.00 zjedzą obiad, a o 17.00 wrócą do domu. Dziś właśnie to jest dla mnie najcenniejsze.
Milena Orlińska