Przejdź do treści

Austriacko-ukraińsko-turecka rzeczywistość misyjna

  • przez

O posłudze misjonarza w kraju muzułmańskim, o patriotyzmie z dala od ojczyzny, o Turcji prawdziwej, a niekoniecznie tej medialnej oraz o tym, jak to się stało, że Polak – misjonarz z prowincji austriackiej posługuje w Turcji i w Ukrainie mówi ks. Robert Puzia CM. Te kilka faktów może stanowić gwarancję ciekawej historii, którą mogli usłyszeć misjonarscy klerycy i do zapoznania się z którą zapraszamy naszych Czytelników.

Z Polski dla Austrii

Do seminarium na Stradomiu w Krakowie przyszedłem zaraz po maturze w 1987 roku. W 1993 roku, będąc po czwartym roku studiów przeniosłem się – jeszcze wtedy – do prowincji austriackiej. Decyzja o wyjeździe była bardzo spontaniczna. Gdy jeden z księży w 1992 roku wyjeżdżał do Austrii powiedziałem dla żartu, żeby poszukał mi miejsca na przykład w seminarium w Salzburgu. Chyba ten żart zrozumiał dosłownie, ponieważ po dwóch miesiącach dostałem od niego listowną odpowiedź, że miejsce będzie, lecz nie w Salzburgu, tylko w Grazu, a dokładniej w domu prowincjalnym austriackiej prowincji. Należało odbyć spotkanie z księdzem wizytatorem Stanisławem Wypychem, a kilka tygodni później spotkanie z księdzem wizytatorem Josefem Hergetem. I tak dokładnie 11 lipca 1993 roku znalazłem się w Grazu. Moim atutem było to, że znałem język i z aklimatyzacją nie było problemów, chociaż pierwsze miesiące pobytu były dla mnie lekkim szokiem kulturowym. Byłem sam jeden Polak, a na około sami Austriacy, zresztą wobec mnie bardzo otwarci i życzliwi. Pamiętajmy, że w latach ’90 Polska nie była takim krajem, jaki dzisiaj widzimy, a ja przecież znalazłem się w kraju, który wtedy słynął z dobrobytu. Drugim szokiem, jaki przeżyłem było uświadomienie sobie, jak intensywne i bogate w treść były studia na Stradomiu. Tego rozmiaru nie spotkałem już na wydziale teologicznym uniwersytetu w Grazu, gdzie liczba wymaganych godzin wykładowych była o wiele razy mniejsza, niż w Krakowie. Dopiero po święceniach kapłańskich, które przyjąłem w katedrze w Grazu w 1997 roku, poprzez odpowiednią lekturę samodzielnie nadrabiałem zauważone przeze mnie braki. 

Dom prowincjalny księży misjonarzy w Kijowie

Zamiłowanie do filozofii

Moją pierwszą (i jak na razie ostatnią) placówką duszpasterską była parafia przy ówczesnym domu prowincjalnym w Grazu. Pracowałem tam przez dwa lata jako wikary oraz jako nauczyciel religii w pobliskiej szkole podstawowej. Zaraz po święceniach dowiedziałem się, że wizytator chce mnie wysłać na studia specjalistyczne. Swój zamiar zrealizował rok później po wysłaniu mnie do pracy duszpasterskiej w parafii. Przez rok łączyłem pracę duszpasterską w parafii i studia z zakresu filozofii, pedagogiki i psychologii na wydziale nauk humanistycznych uniwersytetu w Grazu, celem podjęcia pracy nauczycielskiej w liceum św. Jerzego w Stambule. Przy tej, prowadzonej przez księży misjonarzy szkole, znajduje się dom zgromadzenia, gdzie jeszcze jako kleryk, ale już austriackiej prowincji, mogłem przebywać podczas wakacji. W drugim semestrze studiów miałem przykry wypadek, który uniemożliwił mi na pół roku zarówno pracę w parafii, jak i studia. Po tym wszystkim nie chciałem już wracać na ten kierunek, ponieważ zauważyłem, że nie ma tam zbyt wiele filozofii, a ta, która była, raczej nie zaliczała się do „pobożnych”. Ja natomiast chciałem studiować „czystą” filozofię.  Dlatego też poprosiłem o rozmowę księdza wizytatora i wspólnie zastanawialiśmy się, co możemy zrobić. Ostatecznie ksiądz wizytator Franz Kangler udzielił mi pozwolenia na studia filozofii chrześcijańskiej. Miałem do wyboru: Lublin, Rzym, Chicago. Wybrałem uniwersytet w Salzburgu i tak w 1999 roku na cztery lata zamieszkałem w domu prowincjalnym sióstr miłosierdzia ówczesnej prowincji Salzburg. W czasie wolnym od studiów wspomagałem duszpastersko naszych konfratrów pracujących w Wiedniu, w Berndorf i we Freilassing. Celem tych studiów w Salzburgu miała być moja późniejsza praca w seminarium na Wyspach Salomona, gdzie jednak ostatecznie nie trafiłem. W 2002 roku wizytator poinformował mnie o tym, że większa potrzeba jest w Kijowie. Do tej pory wspominam moją trzydniową podróż pociągiem z Wiednia do Kijowa. Mija już 16 lat mojej pracy jako wykładowcy przedmiotów filozoficznych w seminarium diecezjalnym w Kijowie, gdzie studiują także klerycy misjonarscy wiceprowincji św. Cyryla i Metodego.

Nauczanie w Turcji

Do Turcji zawitałem po raz pierwszy w 1995 roku. Następnie każdego roku jechałem na wakacje do naszego domu w Stambule. Od 2015 roku mieszkam już tutaj na stałe i „dojeżdżam” do Kijowa na wykłady w seminarium (dawniej dojeżdżałem z Grazu). Od prawie 150 lat austriaccy misjonarze prowadzą w Stambule liceum ogólnokształcące oraz zawodowe liceum handlowe. Większość nauczycieli to Austriacy, ponieważ nauczanie odbywa się w języku niemieckim. Kilka przedmiotów, jak literatura i język turecki, historia, geografia, wiedza obywatelska, religia islamska, prowadzonych jest przez tureckich nauczycieli w języku tureckim. Także personel pomocniczy w szkole (sekretarki, księgowe, sprzątaczki, woźny, portierzy) jest pochodzenia tureckiego. W naszym domu jest nas obecnie trzech księży, między innymi były wizytator Franz Kangler (który mieszka w Turcji od 1977 roku i będąc wizytatorem kierował prowincją ze Stambułu), który obecnie pełni funkcję reprezentanta państwa austriackiego.

Seminarzyści z Ukrainy w sali wykładowej seminarium w Stambule

Turcja prawdziwa

Patrząc na Turcję z oddali należy widzieć ten kraj trochę z innej perspektywy niż przedstawia się Turcję w mediach. Trzeba po prostu pomieszkać tutaj przynajmniej kilka lat (a nie przez dwa tygodnie podczas urlopu na wakacjach), aby w jakimś sensie poznać i zrozumieć prawdę o tym kraju, jakkolwiek to i tak będzie raczej mało. Nas jako księży katolickich nikt z Turcji nie wyprasza, ani też nie odczuwamy jakichkolwiek form prześladowań. Oczywiście, pojawiają się czasami mniejsze czy większe napięcia pomiędzy narodami i trzeba mieć świadomość, że one zawsze będą, ponieważ jesteśmy tylko ludźmi. Nasza szkoła należy do grupy kilku szkół prywatnych w Stambule. Istnieją licea: włoskie, ormiańskie czy niemieckie. W sąsiedztwie naszego domu położony jest inny dom misjonarski, w którym znajduje się prowadzone przez francuskich misjonarzy liceum. Z tym domem naszych francuskich współbraci związana jest ciekawostka, bowiem przez jakiś czas mieszkał w nim Adam Mickiewicz, zanim zakupił dom (obecnie znajduje się w tym domu skromne muzeum naszego poety), w którym mieszkał do śmierci. Wracając do szkoły: szkoła stara się nie tylko umożliwić zdobycie średniego wykształcenia i znajomości języka niemieckiego, ale też zadaniem jej jest przybliżenie kultury i tradycji austriackiej, jednakże z zachowaniem kultury i tradycji tureckiej. Dlatego też szkoła jest daleka od jakiejkolwiek formy politycznego zaangażowania. W przeszłości były różne sytuacje, które raczej wynikały z niezrozumienia sytuacji kraju, w którym się znajdujemy. Generalnie jednak celem szkoły jest budowanie mostu pomiędzy Austrią a Turcją. Stąd też należy unikać jakichkolwiek form antytureckich czy antyrządowych wystąpień, w przeciwnym wypadku szkoła mogłaby mieć problemy, a my zostalibyśmy poproszeni o natychmiastowe opuszczenie kraju.

Jako obywatel Polski oraz jako katolicki ksiądz, spotykam się w Turcji raczej z otwartością i życzliwością. Dotyczy to także wszelkich spraw urzędowych. Nawet w sytuacjach, zdawałoby się nie do załatwienia, spotykam się z otwartością i chęcią pomocy. Niech przykładem będzie fakt, że moje pierwsze dokumenty pobytowe zostały załatwione w ciągu kilku dni, gdy tymczasem czasami trzeba czekać kilka tygodni; po prostu urzędnik był zauroczony Polską, gdzie rok wcześniej miał okazję przebywać na urlopie. Z wielką dumą pokazał mi w swoim smartfonie zdjęcie podświetlonego w nocy Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie. Był bardzo dumny, że mógł przebywać w naszym kraju. Czasami w samolocie w locie do Warszawy spotykam tureckich studentów studiujących w Polsce. Są zachwyceni naszym krajem, prostotą i otwartością życia wśród Polaków, ale smuci ich jedno: niemożność opanowania języka polskiego i bardzo zazdroszczą, a czasami jest to dla nich powód do wstydu, kiedy ja mogę rozmawiać z nimi w języku tureckim, a oni po polsku nie potrafią. Ważna dla tego kraju jest postawa ludzka: duża cierpliwość, przejawianie wobec mieszkających tam ludzi szacunku i respektu oraz nieokazywanie zniecierpliwienia, nawet wtedy, kiedy trzeba sporo czasu poczekać na załatwienie jakiejś sprawy.    

Polska i Polacy mają w Turcji jeszcze wysokie notowania. Mieszkańcy tego kraju starają się traktować Polaków życzliwie i przyjaźnie. Jednakże czasami jestem świadkiem przykrego zachowania naszych rodaków, którzy na mieszkańców Turcji patrzą niemalże z charakterystyczną dla pewnych nacji kolonialną wyższością, a tym samym nie zawsze potrafią okazać jakiegoś wyrazu serdeczności, czy też wdzięczności. Wielu Turków pamięta Polaków z lat 80-tych XX wieku, kiedy to przedstawiciele obydwu narodów załatwiali z zadowoleniem swoje handlowe interesy. Dzisiaj po Polakach pozostała tylko nazwa na jednym z wielu tutejszych bazarów. Mieszkam w starej części miasta, więc od czasu do czasu można usłyszeć język polski, ale już coraz rzadziej. Polskich turystów jest w Stambule coraz mniej, natomiast coraz częściej daje się słyszeć języki: arabski, chiński i rosyjski.    

Zakazane stroje

Publiczne używanie stroju duchownego, zarówno chrześcijańskiego, jak i islamskiego jest zakazane przez prawo tureckie, a zatem nie ma możliwości zobaczenia księdza katolickiego w sutannie na ulicy, lub też duchownego innego wyznania. Kiedy na początku lat 20-tych XX wieku wprowadzono zakaz publicznego propagowania religii, to właśnie publiczne używanie stroju duchownego zostało uznane jako jeden z możliwych elementów religijnej propagandy. Jednakże w Turcji wiele się zmienia i być może w przyszłości ten zakaz zostanie zniesiony. Obecnie tylko Patriarcha Prawosławny ma prawo publicznego noszenia stroju duchownego. Nie było to także problemem, kiedy Benedykt XVI pojawił się w czasie swojej wizyty w Turcji w białej sutannie.  

Misja misjonarzy obu prowincji

Do Turcji można pojechać na wakacje i po wakacjach wyjechać. My natomiast jako misjonarze po prostu tam jesteśmy. Pod koniec XIX wieku dzielnica, w której obecnie mieszkamy, określana była jako tygiel narodów europejskich. Tutaj znajdowały się bardzo duże skupiska Niemców i Austriaków. Nasza szkoła, która tam powstała, była pierwotnie przeznaczona dla dzieci niemieckojęzycznych. Jednakże upływ czasu przyczynił się do diametralnych zmian. Takie zmiany nastąpiły po I wojnie światowej. Wtedy możemy mówić o początku Turcji, jaką znamy dzisiaj. Wcześniej istniało Imperium Osmańskie. Powstanie Republiki Tureckiej stanowiło zerwanie z przeszłością upadłego Imperium Osmańskiego. To zerwanie przejawiało się na wielu płaszczyznach. Takim znaczącym przykładem jest dokonana w języku tureckim zmiana alfabetu z arabskiego na łaciński. W 1935 roku do Turcji przybył jako legat papieski późniejszy Ojciec Święty Jan XXIII, który swoją cierpliwą postawą zjednał sobie przychylność mieszkańców. Nasze przebywanie w Turcji stanowi zatem świadectwo naszego bycia jako chrześcijan. Kiedy po otrzymaniu wizy w lutym 2016 roku przyjechałem do Stambułu, był to dosyć trudny czas dla Turcji, miały tu miejsce, szczególnie w Stambule, serie zamachów bombowych. Nasz kucharz Ahmed, który jest praktykującym muzułmaninem, przyszedł pewnego dnia do pracy bardzo smutny. Zapytałem go o powód jego smutku, a on zadał mi pytanie „Dlaczego ten świat jest taki pokręcony? Dlaczego ludzie muszą się zabijać?” – była to jego reakcja na kolejne zamachy. Po tej rozmowie pozostało mi w pamięci jedno zdanie, a raczej prośba: „Kiedy będziesz w Europie, to proszę powiedz tam, że my nie chcemy w naszym kraju nikogo zabijać, my chcemy żyć w pokoju”. Zadałem mu wtedy pytanie: „Ahmed, skąd u Ciebie takie pojęcie?”, a on powiedział: „Od was się tego nauczyłem”. To pokazuje, że pomimo różnicy religii istnieje jakiś wpływ na kształtowanie postaw.  

W Stambule oprócz księży misjonarzy istnieją dwa domy sióstr szarytek: francuski i austriacki. W austriackim domu mieści się szpital. Ten dom znajduje się po drugiej stronie ulicy, a zatem w sąsiedztwie domu księży misjonarzy. Przełożoną domu austriackiego, a zarazem „szefową” w austriackim szpitalu, jest pochodząca z krakowskiej prowincji, a przynależąca obecnie do prowincji Graz polska siostra miłosierdzia. Na przykładzie szpitala możemy zobaczyć postawę pokojowego myślenia, bowiem po śmierci jednej z austriackich sióstr, która długie lata pracowała w szpitalu, na jej pogrzeb w Grazu udała się do Austrii delegacja lekarzy i pracowników szpitala. Należy zaznaczyć, że wszystkie te osoby są muzułmanami. Kilka tygodni po pogrzebie w Austrii, główny lekarz szpitala poprosił siostrę przełożoną oraz mnie o zorganizowanie chrześcijańskiego nabożeństwa modlitewnego w intencji zmarłej siostry. Na to nabożeństwo, które odbyło się w kościele przy domu księży misjonarzy, przyszedł praktycznie cały personel szpitala. To pokazało, jakim szacunkiem ci ludzie darzyli zmarłą siostrę. Dla wielu z nich był to pierwszy kontakt z Kościołem katolickim. 

Należy pamiętać o tym, że Turcja, jak się powszechnie uznaje, nie jest krajem muzułmańskim, ale zgodnie ze swoją konstytucją jest krajem laickim. Oznacza to, że religia przynależy do sfery prywatnej. W ostatnim czasie daje się zaobserwować duże zmiany. Gdzieniegdzie prawosławni mogą odprawiać publiczne procesje, natomiast w Uroczystość Bożego Ciała wszyscy katolicy Stambułu gromadzą się każdego roku w polskiej wsi pod Stambułem, w Adampolu, gdzie na terenie przykościelnym odbywa się procesja Bożego Ciała i nie wzbudza to w nikim negatywnych postaw.

Z ks. Anatolijem – superiorem domu

Polskość

Pomimo tego, że mija już 26 lat mojego pobytu poza krajem, to do dnia dzisiejszego zachowałem polskie obywatelstwo. Było w przeszłości wiele możliwości zmiany na austriackie, ale nigdy nie podjąłem kroków dla rozstania się z polskim paszportem. Czy często bywam w Polsce? To zależy od okoliczności i niekiedy konieczności. Ja już mam swój wiek, więc zbyt częste podróże zaczynają mnie już męczyć. Jeśli już muszę odbyć podróż, to staram się wiele spraw połączyć, to znaczy coś mam do załatwienia w Polsce, a wtedy jadę na wykłady do Kijowa, czy na spotkanie z wizytatorem do Wiednia, a następnie wracam do Turcji.

Przez pierwszy rok pobytu w Austrii żyłem praktycznie w izolacji, bowiem nie miałem kontaktu z Polakami. Chcąc zatem zachować język czasami „rozmawiałem” z lustrem. Zachowanie języka umożliwiła mi też lektura książek w języku polskim. Po upływie roku od przyjazdu do Grazu jeden z moich austriackich znajomych postawił mi prowokacyjne w swojej treści pytanie: „Czemu nie chodzę na Mszę św. skoro jestem katolikiem”, a ja zdziwiony i zaskoczony formą takiego pytania odpowiedziałem, że przecież codziennie jestem na Mszy św. On tymczasem wytłumaczył mi, że chodzi mu o Mszę św. w języku polskim. Podał mi następnie adres, gdzie takie Msze są odprawiane. Tak oto rozpoczęła się moja praca duszpasterska wśród polskiej emigracji w Austrii, najpierw w Grazu, a następnie w Salzburgu. Najpierw chodziłem na Mszę św. jako kleryk, natomiast po święceniach kapłańskich mogłem spieszyć naszym rodakom z kapłańską posługą. W Grazu poprosiłem mojego superiora, aby w niedziele tak wyznaczał Msze św., abym mógł mieć też czas dla Polaków. Duszpasterzem Polaków w Grazu był ojciec dominikanin. Współpracowaliśmy przez prawie siedem lat, czyli do momentu jego powrotu do Polski, a ja poszedłem na studia do Salzburga. Praca z Polakami nie była łatwa, ale w pewnym sensie dawała namiastkę ojczyzny. Trzeba bowiem pamiętać, że były to jeszcze czasy, kiedy nie było Internetu, a zatem kontakt z rodziną był utrudniony i możliwy tylko drogą telefoniczną. Wtedy przyjeżdżałem do Polski dosyć nieregularnie, przeważnie na dwa tygodnie. Chodziło w tych wyjazdach o to, aby spotkać się z rodziną i krewnymi. Czasami spotkanie z niektórymi krewnymi i bliskimi był ostatnim, bowiem jakiś czas później otrzymywałem wiadomość, że właśnie odeszli do wieczności. Nie ukrywam, że zawsze był we mnie głód polskości. W Stambule ten głód rekompensuję sobie właśnie posługą kapłańską wśród mieszkających tam Polaków.

Ojczyzna

Karl Jaspers powiedział kiedyś, że „Ojczyna jest w tym miejscu, gdzie rozumiem to miejsce oraz gdzie ja jestem zrozumiany” (Heimat ist dort, wo ich verstehe und wo verstanden werde). Nigdy nie ukrywałem faktu mojego pochodzenia. Jeszcze w Grazu, kiedy byłem w seminarium, to na drzwiach mego pokoju wisiała kartka, że za drzwiami zaczyna się „Rzeczpospolita Polska”. Do dzisiaj na biurkach pomieszczeń, gdzie mieszkam, czy to w Kijowie, czy w Stambule, stoi niewielkich rozmiarów polska flaga. Kiedy wyjeżdżam z danego kraju, to flagę stawiam na półkę z książkami. W ten sposób zaznaczam, że mnie obecnie nie ma. Pobyt w Turcji nauczył mnie szacunku do własnego narodu. Turcy są bardzo dumni ze swego kraju, co przejawia się w tym, że bardzo szanują swoją ojczyznę. Z szacunku okazywanego przeze mnie mojej własnej ojczyźnie wypływa właśnie szacunek do innych narodów, a zatem nie mogę powiedzieć, że ja miałbym jakiekolwiek problemy z Turkami, ponieważ szanując swój kraj, szanuję też ludzi i kraj, w którym mieszkam. Twórca Republiki Tureckiej wypowiedział kiedyś zdanie, które kiedyś dzieci w szkole powtarzały z dumą: „Jakie to szczęście móc powiedzieć, jestem Turkiem” (Ne mutlu diyene, Türküm). To krótkie, proste zdanie stanowi dla nich element ich tożsamości. To jest właśnie ten zdrowo pojęty nacjonalizm, zaprzeczeniem którego jest szowinizm. Pamiętajmy przy tym, że społeczeństwo tureckie również jest podzielone. Ten kraj boryka się problemami niekiedy podobnymi do tych problemów w Polsce. Dla mnie ważne jest to, że najpierw uświadamiam sobie przynależność do konkretnego narodu. Nie mieszkam bowiem w Państwie Polskim, ale jako osoba przynależę do Polskiego Narodu. W czasie mojego pobytu poza Polską byłem świadkiem różnych wydarzenia historycznych krajów, w których mieszkałem: wydarzenia na Majdanie w Kijowie w roku 2004 i w roku 2013, a następnie pucz w Turcji w 2016 roku. Te wydarzenia uświadomiły mi jeszcze mocniej, że żyjąc w Turcji „jestem z Lehistanu”. Starałem i nadal staram się zachować język polski, bo jest to elementem mojej tożsamości. Czasami są jednak dni, że muszę mówić i myśleć w kilku językach: w Ukrainie po ukraińsku, po rosyjsku, czasami po polsku, angielsku, albo niemiecku. Podobnie też jest w Stambule, gdzie moimi codziennymi językami są języki turecki i niemiecki, czasami polski, albo ukraiński i angielski. Nasze domowe wspólnoty zarówno ta w Kijowie, jak i w Stambule, mają międzynarodowy charakter. Z pewnością wywołuje to z jednej strony pytanie o własną tożsamość, a z drugiej pozwala znaleźć odpowiedź na pytanie: jak żyć z innymi narodami. 

Tekst opracował kl. Andrzej Stępień

ks. Robert Puzia CM
Drogę do kapłaństwa rozpoczął w Polsce, jednak w trakcie formacji przeniósł się do prowincji austriackiej. Obecnie posługuje w Turcji i na Ukrainie, gdzie jest wykładowcą filozofii w seminarium.

Korzystając z tej witryny, zgadzasz się zaakceptować naszą Politykę Prywatności i Politykę Cookies
Translate »