A WIĘC KRÓLESTWO BOŻE ROZSZERZA SIĘ, OGARNIA ŚWIAT. TO DUCH MISYJNY, CHRYSTUSOWY, WINCENTYŃSKI…
Chciałbym przybliżyć postać śp. ks. Jana Kułagi CM. Misjonarza zmarłego 7 listopada 2019 roku, który prawie 50 lat spędził na misjach w Brazylii. To było jego wielkim pragnieniem, aby wyjechać do Brazylii. W jednym z listów napisał do ówczesnego Wizytatora, ks. Franciszka Myszki: „Dziękuję za pozwolenie na wyjazd do Brazylii. Od dawna mnie już tam ciągnęło”. Lata 60. XX wieku nie były łatwe. Kilka lat trwała procedura uzyskania paszportu, wizy i innych dokumentów. Wyjechał w 1970 r. statkiem z Gdyni: 14 sierpnia 1970 r. i przybył do Kurytyby: 17 września 1970 r. Odwiedził Polskę tylko cztery razy: w 1981 r. – Srebrny Jubileusz Kapłaństwa, w 1991, w 1997 i w 2006 r. – Złoty Jubileusz Kapłaństwa. Ks. Jan Kułaga CM odszedł do wieczności dnia 7 listopada 2019 r. o godz. 4.20 rano, w Domu Centralnym XX. Misjonarzy w Kurytybie.
Ks. Lourenço Biernaski, pierwszy brazylijski misjonarz, wieloletni Wizytator Prowincji Brazylijskiej, napisał o nim: „Ks. Jan ponad miesiąc temu podupadł całkowicie, już nie wstawał, czuł się bardzo słaby, mało się odżywiał i pragnął tylko umrzeć. I właśnie jego pragnienie się spełniło dziś rano. Wielki i dobry misjonarz, bardzo kochany przez wszystkich, gdzie pracował. Jeszcze w zeszłym tygodniu cała rodzina Polaków przyjechała z Imbituwy, by go odwiedzić. Pożegnał się z nimi i był bardzo radosny, że tak o nim pamiętają. Swobodny, uśmiechnięty, pracowity i usłużny w pracy duszpasterskiej. Jego hobby było czytanie książek i czasopism. Prawdziwy i wierny syn Św. Wincentego.
Pogrzeb odbył się 8 listopada 2019 r. Najpierw odprawiono Mszę św. w Kościele św. Wincentego, gdzie cała obsługa Domu i SS. Miłosierdzia pożegnały ks. Jana. Następnie przewieziono ciało do Kościoła św. Michała w Tomas Coelho, gdzie odprawiono Mszę św. pogrzebową o godz. 10.00. Mszę św. koncelebrowało ponad 30 konfratrów. Ks. Kułaga został pochowany w grobie XX. Misjonarzy. Tam właśnie spoczywa pierwszy polski misjonarz śp. ks. Bolesław Bayer CM.
Przesyłam pozdrowienia. Pozostańmy w modlitwie za duszę śp. ks. Jana, wdzięczni za jego życie i kapłaństwo”. (ks. Lourenço Biernaski CM)
ks. Adam Borowski CM
WSPOMNIENIA RODZINNE
W rodzinnym domu tato i jego rodzeństwo często wspominali swojego kuzyna, księdza Jana. Opowiadali mi o kapłanie, który był misjonarzem w Brazylii. To były lata siedemdziesiąte XX w. Ja byłem wtedy w szkole podstawowej, a w Polsce panowała „siermiężna komuna”. Jako dziecku, w mojej wyobraźni ksiądz Jan jawił się jako bohater. Brazylia, dziki i odległy kraj, o którym uczył się w szkole. Dżungla amazońska i „dzikusy”, przedstawiałem to sobie wszystko, czytając książki przygodowe Alfreda Szklarskiego o Tomku Wilmowskim, który podróżując po całym świecie, przeżywał niesamowite przygody. Wyobrażałem sobie księdza Jana w sutannie, mówiącego o Bogu do półnagich Indian w dżungli. Często w marzeniach byłem tam z nim, niekoniecznie wspierając go w krzewieniu wiary, ale bohatersko ratując siebie i jego z różnych opresji. Był dla mnie kimś niesamowitym, odważnym, jakimś idolem. Gdybym miał go teraz porównać do aktualnych filmowych bohaterów to powiedziałbym, że był jak rycerz Jedi z Gwiezdnych wojen.
Nie chciał wracać do kraju na emeryturę. Mówił, że tam, w Brazylii jest jego miejsce.
Po raz pierwszy zobaczyłem go w 1981 r., mając 15 lat, gdy przyjechał w rodzinne strony na jubileusz 25-lecia kapłaństwa. Przeżywał go razem ze swoim bratem, księdzem Antonim. Notabene to niesamowita rodzina, wśród rodzeństwa było dwóch kapłanów i dwie siostry zakonne, już samo to brzmi niewiarygodnie. W ten dzień, gdy go zobaczyłem, „czar marzeń” prysł. Nie był „supermanem” z moich marzeń, ale zwykłym, niewysokim, szczupłym człowiekiem. Uroczystość odbywała się w starej, drewnianej kaplicy, w rodzinnej wiosce w Lipinach. Razem z bratem i kuzynem byliśmy ministrantami i służyliśmy podczas Jego Jubileuszowej Mszy Świętej. Nie wiem jak pozostali, ale ja byłem bardzo przejęty, tym bardziej, że to był dla mnie obcy kościół, bo mieszkaliśmy wtedy w Dąbrowie Tarnowskiej.
Kolejne spotkania z księdzem Janem przeżywałem już jako osoba dorosła. Było ich jeszcze kilka – trzy lub cztery, trudno zapamiętać. Rodzice księdza zmarli wcześnie, więc do ojczyzny przyjeżdżał do domu swojego stryja, a mojego dziadka, do którego zresztą był bardzo podobny. Najbardziej pamiętam wizytę z okazji obchodów 50-lecia kapłaństwa, ostatnią w Polsce na kilka lat przed Jego śmiercią. Niesamowicie spokojny kapłan opowiadał o swojej parafii, o pracy wśród tamtejszych mieszkańców, pokazywał zdjęcia. Oczywiście nie było to „nawracanie pogan u źródeł Amazonki”. Nie chciał wracać do kraju na emeryturę. Mówił, że tam, w Brazylii jest jego miejsce.
Dziecięce marzenia i rozczarowania minęły, ale ks. Jan dalej jest moim idolem. Jak mocno musiały zabrzmieć słowa Chrystusa „Pójdź za Mną”, że poszedł za swoim Mistrzem na drugi kraniec świata. Po ludzku Bóg pozbawił Go wszystkiego. Nawet rodzinny, stary, drewniany, dom, którym przez długi czas opiekował się mój dziadek, kupił sąsiad razem z częścią pola uprawnego. Dom został rozebrany, nie pozostał żaden ślad, nawet kamień na kamieniu. Teraz jest tam łąka. A jednak zgodnie z Bożą obietnicą otrzymał stokroć więcej. I niejeden swój ślad pozostawił na „Nowej Ziemi”, dla nas obcej, ale dla niego jak najbardziej swojej rodzinnej. Zawsze chciałem Go zapytać co czuje, patrząc na te swoje zniszczone rodzinne siedlisko w Lipinach, ale trochę się bałem, że to może byłoby dla starszego księdza zbyt emocjonalne. Teraz wiem, co by mi odpowiedział: „…zostawili wszystko i poszli za Nim”.
Księże Janie zasmuciła mnie twoja śmierć, ale nie rozpaczam, lecz z wiarą patrzę w niebo, gdzie z pewnością jesteś. Do zobaczenia – mam nadzieję. Zaniosłeś Dobrą Nowinę tam, gdzie Cię posłał Bóg. Rozsławiłeś naszą parafię, wioskę Lipiny, rodzinę po drugiej stronie oceanu, jestem z Ciebie dumny.
PS. Na łące, gdzie stał dom rodzinny księdza Jana od kilku lat pasą się owce. Codziennie jadąc do pracy przejeżdżam obok tego miejsca. Kiedy patrzę na znajdujące się tam owieczki, widzę wśród nich księdza Jana w sutannie: „…Paś owce moje, paś baranki moje…”. Łzy spływają mi po policzkach, ale to już nie dziecięce marzenia, lecz wiara w to, że w życiu nie ma przypadków. Nawet nasze włosy są policzone na głowie, a wszystkim kieruje Boża Opatrzność.
Robert Kułaga (53 lata) – syn Stanisława, kuzyna ks. Jana Kułagi CM
CZCIGODNY KSIĄDZ JAN
Chylę dziś głowę przed tajemnicą Chrystusowego kapłaństwa, jaka zajaśniała w życiu i posłudze księdza Jana. Był misjonarzem, usłyszał nakaz Jezusa: „Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody” i dogłębnie się nim przejął. Niósł Ewangelię tym, którzy jeszcze nie słyszeli o Chrystusie.
Spotykałam księdza Jana w gronie moich przyjaciół, w czasie jego urlopu w Polsce. Był niezwykle zacnym i mądrym człowiekiem oraz wspaniałym kapłanem. Dla mnie był wzorem dobroci, uczciwości, czyli wielkich i ważnych wartości, a przy tym był bardzo skromny. W czasie każdej wizyty w Polsce pragnął podzielić się z nami nie tylko troskami i radościami dnia codziennego związanymi z posługą wiernym w Brazylii, ale i drobnymi upominkami. Były to ziarna kawy (do posadzenia w ziemi), nasiona sosny pinii. Posadzone ziarenka wyrastały na piękne rośliny i stanowiły przez wiele lat wspaniałą pamiątkę pobytu księdza Jana na rodzinnej ziemi.
Ogromna, prawdziwa wiara i pokora były fundamentem jego kapłańskiej posługi.
Ksiądz Jan wywodził się z bardzo zacnej i szlachetnej rodziny, w której wiara, szacunek oraz miłość do Boga i bliźniego stanowiły wartości nadrzędne. Każde spotkanie z księdzem było dla mnie ogromną przyjemnością jak również lekcją wiary.
W czasach, kiedy tak bardzo się spieszymy i gonimy za dobrami doczesnymi, kiedy liczymy „lajki” pod postami na portalach społecznościowych i często zapominamy o jakości naszych działań, postawa księdza Jana uświadamiała mi, że wszystko w życiu i w mojej pracy musi zaczynać się na kolanach przed Bogiem.
Ogromna, prawdziwa wiara i pokora były fundamentem jego kapłańskiej posługi. Ksiądz Jan pokazał mi, jak fascynujące może być życie kapłana-misjonarza, który jest wierny Bogu i służy tam, gdzie o Nim mało słyszano. Wskazywał wiernym w Brazylii jak słuchać i kochać Boga, tam też pragnął pozostać do końca swoich dni. Został na brazylijskiej ziemi, ale mamy nadzieję, że już dziś chwali Boga ze wszystkimi świętymi w niebie.
Jestem dumna z tego, że znałam Go osobiście. Będę zawsze wspominać w modlitwie.
Urszula Ciężadło
WSPOMNIENIA MŁODSZEJ SIOSTRY
Rodzina ks. Jana była liczna, miał siedmioro rodzeństwa. Jan był najstarszy, drugi był Antoni. Obydwaj po II wojnie światowej wyjechali do seminarium Misjonarzy w Krakowie. Młodsze rodzeństwo zostało w domu. Jak to po wojnie – było ciężko, ale każdy się uczył. W rodzinie zawsze panowała zgoda. Nie było lepszych, gorszych – wszyscy byli zgodni i pomagali sobie wzajemnie. Codziennie wieczorem w domu odmawialiśmy wspólnie różaniec, a rano śpiewaliśmy godzinki. Była między nami duża różnica wieku, między najmłodszą siostrą Marysią a najstarszym Janem ponad 20 lat. Największa radość w domu była jak Jan i Antoni przyjeżdżali na wakacje. Jan bardzo kochał swoje rodzeństwo. Jak był jeszcze klerykiem to zawsze nam przywoził cukierki, a później kupował różne bajki, książki, przeźrocza, troszczył się o nas i czytał nam dużo książek. Jan miał problemy z płucami, do końca życia był prawie o jednym płucu i przez chorobę miał roczną przerwę w seminarium, ale też dzięki temu obydwaj z Antonim przyjęli święcenia tego samego dnia. Później również tego samego dnia mieli prymicje – 1 lipca 1956 r. To było wielkie święto, wręcz nie do pomyślenia. Miałam wtedy 11 lat, było bardzo uroczyście. Pamiętam, że gdy zakończyły się wszystkie uroczystości nasz tata stanął, złożył ręce i powiedział: „No dzieci, już żem wszystkie wesela odprawił”.
Gdy kazali mu gdzieś w urzędach kłamać, mówił: „Mnie rodzice nie nauczyli kłamać i ja kłamał nie będę”.
Mama opowiadała, że powołanie Jana i Antka zrodziło się chyba w trakcie misji parafialnych, które prowadzili właśnie Księża Misjonarze. Mama wolała, żeby poszli do tarnowskiego seminarium diecezjalnego, ale wtedy Jan zabrał głos i powiedział: „Jak nie idę do seminarium do Misjonarzy, to nie idę w ogóle do seminarium” i postawił na swoim, razem z Antkiem.
Jan, odkąd wyjechał do Brazylii w 1970 r., w Polsce był zaledwie cztery razy. Ostatni raz w 2006 r, kiedy przyleciał na swój jubileusz 50-lecia kapłaństwa. Najbardziej w pamięci utkwiła mi chyba jego pierwsza wizyta. Przyleciał do Polski w 1981 r., a ja wtedy nic o tym nie wiedziałam. Przyjechał wtedy do mojej siostry w Krakowie, ja byłam w Rzeszowie. Umówiłyśmy się z Marysią, że przyjadę do niej ją odwiedzić. Dojechałam do Krakowa pociągiem, idę z peronu w stronę Plant i widzę jakby zza jednego filara na drugi przeleciał Jasio. To było w maju, ja byłam wtedy po Pierwszej Komunii Świętej i tak sobie myślę: „Panie Jezu, czy mi się coś w głowę stało? Mam jakieś zwidy? Skąd on się tu wziął?!”. I tak idę dalej i myślę czy to on czy nie. Popatrzyłam się raz jeszcze w tamtą stronę, ale nie było nikogo. Po chwili, idąc do autobusu słyszę, że ktoś idzie za mną. Oglądam się i widzę Jasia! Pytam się: „Prawdziwie to ty?!”. Wtedy wręczył mi bukiet niezapominajek na powitanie. To był jego pierwszy przyjazd do Polski i wielka niespodzianka dla mnie.
Jan był rzeczywiście taki, jak ludzie napisali w świadectwach. Nigdy nie chciał żadnej władzy, pierwszeństwa. Gdy kazali mu gdzieś w urzędach kłamać, mówił: „Mnie rodzice nie nauczyli kłamać i ja kłamał nie będę”, a często przecież było tak, że jak nie skłamiesz to nic nie załatwisz. Był bardzo pokorny, ugodowy i uczynny.
s. Albina Kułaga
NOTA BIOGRAFICZNA
Syn Stefana i Marii z d. Chudzik, urodził się 15 stycznia 1930 r. w Lipinach.
Miał m.in. brata bliźniaka Antoniego, również księdza CM (zmarł w 1992 r. w Warszawie).
Do Zgromadzenia Księży Misjonarzy wstąpił 7 października 1949 r.
Śluby święte złożył 25 stycznia 1956 r.
Święcenia kapłańskie otrzymał w Krakowie, na Stradomiu:
24 czerwca 1956 r. z rąk Ks. Bpa Stanisława Rosponda.
Po Prymicjach pewien czas przebywał na Stradomiu, a od stycznia 1957 r. w Moszczanach – kapelan Sióstr Miłosierdzia.
Od 1958 r. do 31 grudnia 1969 r. pracował w Gdyni jako kapelan w Szpitalu i Sióstr Miłosierdzia.
W roku 1970 wyjechał do Brazylii.
Wyjechał z Gdyni 14 sierpnia 1970 r. i przybył do Kurytyby 17 września 1970 r.
Tam pracował jako:
– Wikariusz w Prudentopolis, Irati.
– Proboszcz w São Mateus do Sul: 19-04-1974 do 7-01-1976.
– Proboszcz w Alto Paraguaçu/SC.:do 31-01-1982.
– Proboszcz w Contenda-Serrinha: do 1984.
– Wikariusz w Ibaiti, Mafra i Imbituva do 1996.
– Proboszcz w Catanduvas: 1996-2002.
– Wikariusz w Mafra: do 2008.
– Ostatnie lata spędził w Tomas Coelho – dom odpoczynku: 2008-2017.
W tym czasie zastępował Księży Chrystusowców w Bateias oraz innych księży w Brasilii (Stolicy).
A potem w Domu Centralnym Księży Misjonarzy w Kurytybie: od 2017 aż do końca życia.
Zmarł 7 listopada 2019 r.