WYWIAD Z KS. KAZIMIERZEM STELMACHEM CM
Ks. Stanisław Szczepanik CM, misjonarz ze stolarskim wykształceniem, człowiek optymizmu, promotor Miłosierdzia Bożego, odszedł do Pana 17 sierpnia 2019 roku. W wywiadzie z ks. Kazimierzem Stelmachem CM, który udał się osobiście po jego prochy do Portoryko, wspominany jego sylwetkę oraz to, czego dokonał dla Boga i ludzi.
Ks. Kamil Laba CM: Spędził Ksiądz z ks. Stanisławem trzy lata w seminarium. Jak Go Ksiądz wspomina z tego okresu?
Ks. Kazimierz Stelmach CM: Z perspektywy tego wszystkiego co widziałem, co usłyszałem, co przeżyłem patrzę zupełnie inaczej. Na pewno był to człowiek obowiązkowy, oddany, bardzo przyjacielski. Człowiek modlitwy, doskonale ułożony, to znaczy zaplanowany. Wystarczyło spojrzeć na jego biurko i kiedy miał coś zaplanowane, trudno go było od tego odciągnąć. Humorystycznie opowiem… jak kiedyś byłem wicedziekanem i coś tam było do pilnego roboty, przyszedłem i mówię: Słuchaj Staszek, może byś… Na co on odpowiedział: Czekaj, spojrzę do kalendarza… Nie, nie mam tego w grafiku, więc… Ale było to pozytywne, był bardzo ułożony. Kiedyś mu przestawili zegarek i godzinę wcześniej poszedł na modlitwy. W tamtym czasach wstawaliśmy o wpół do szóstej, on o wpół do piątej poszedł… Ale przyjął to z humorem. Na pewno mówię to z perspektywy czasu, z perspektywy tego, co przeżyłem w Portoryko słuchając ludzi, gdzie ślady jego świętości już były.
Czy w życiu kapłańskim była między Księżmi współpraca? Jeśli tak, to jak ona wyglądała?
Myśmy się rozjechali w tym samy roku. Ja pojechałem do Rzymu, on na misje. Potem nasze kontakty były zupełnie przypadkowe. Było jednak coś między nami, coś takiego, co nas zbliżyło do siebie. Mianowicie bardzo prosta sprawa, kiedy on przyszedł do seminarium, wtedy w parafii Siedliska Bogusz proboszczem był mój wujek, kuzyn mamy. A potem ja pojechałem do Włoch, byłem zawsze poza granicami, on też. Spotykaliśmy się bardzo rzadko.
Pytanie współczesne: Jaka była Księdza reakcja na prośbę księdza Wizytatora, by pojechać do Portoryko po odbiór prochów ks. Stanisława?
Nie miałem wątpliwości, że trzeba to zrobić, nikt nawet o tym nie pomyślał, żeby przesyłać prochy kurierem. Nawet nikomu to nie przyszło do głowy. Pytanie było tylko, który z konfratrów to zrobi. Chętnie się tego podjąłem, ponieważ dla mnie nie było problemu, chociażby od strony językowej. Przystałem na prośbę i powiedziałem, że oczywiście pojadę, choć nie znałem jeszcze tego wszystkiego, czego się później dowiedziałem. Zaplanowane było, że polecę do Nowego Jorku, gdzie spędzę noc, a nazajutrz rano wylecę, będę koło południa na miejscu, odbiorę prochy i wieczorem wrócę. Tak to planowaliśmy, ale wieczorem, gdy się już skontaktowałem z naszym konfratrem to postanowiłem, że będzie to jednak wyjazd na kilka dni. Stało się bardzo dobrze, ponieważ byłoby mało rzeczy, które bym zobaczył, bezpośrednio dotknął.
Proszę powiedzieć coś na temat Portoryko, poziomu życia w kraju, w którym posługiwał ks. Stanisław.
Pamiętajmy, że Portoryko to część Stanów Zjednoczonych. Oczywiście to kraj, który jest Ameryką, czyli „Stanami”, ale to kraj biedny. Przykładowo dla pokazania kontrastu: misjonarze mają tam dwie parafie, dwa domy: jedna z nich to parafia Matki Bożej od Cudownego Medalika, gdzie pracował ks. Stanisław, zaś druga to parafia św. Wincentego, która znajduje się w takich slumsach jak w Brazylii, gdzie ubóstwo jest olbrzymie. W Portoryko jest bezrobocie, korupcja. Ludzie opowiadali, że ks. Stanisław często o tej biedzie mówił. Przepiękny kraj, mógłby być bogaty, a jednak się stacza. Dotyczy to także poziomu narkomanii. Stolica San Juan jest rzeczywiście europejskim miastem, natomiast Ponce, gdzie posługiwał ks. Stanisław, to ubóstwo.
Czy zapadły Księdzu w pamięć jakieś szczególne rozmowy z ludźmi w Portoryko, którzy znali ks. Stanisława lub wydarzenie, które wywarło na Księdzu wrażenie?
Pierwsza rzecz, jaka mnie uderzyła po przylocie to było to, że wyjechali po mnie. Przyjechała Pani Naida ze swoim mężem oraz wychowankiem ks. Stanisława, naszym konfratrem Socrate Laupe CM, Haitańczykiem, który był wówczas formatorem w seminarium. Ks. Socrate, zaraz na pierwszym spotkaniu w drodze z lotniska ze stolicy do Ponce na południu wyspy, powiedział mi, że nie byłby księdzem, gdyby nie ks. Stanisław! Zrobiło to na mnie duże wrażenie. Wtedy też jadąca z nami Pani Naida opowiedziała mi ciekawą historię. Prawdopodobnie w momencie, kiedy ks. Stanisław umierał, miała taki sen, który poniekąd stał się jawą. Śniło się jej, że przyszedł do niej ks. Stanisław, a ona nie mogła się podnieść, mając świadomość tego, że miał wypadek. Widziała go i zapytała: Księże Stanisławie, jak się teraz czujesz?. Odpowiedział: Czuję się dobrze. Później się obudziła, ale nie wiedziała, czy to był sen czy rzeczywistość. W każdym razie to był ten moment, gdy dla mnie wiele sygnałów, słów stawało się znaczące. Pani Naida opowiadała też wtedy o wielkim zaangażowaniu ks. Stanisława w pracę duszpasterską. Przede wszystkim o kontaktach z nim i wielkim nabożeństwie, jakie miał do Bożego Miłosierdzia, które tam propagował. Zresztą, ta pani należy dzięki ks. Stanisławowi do Stowarzyszenia Miłosierdzia. Między innymi dlatego była tu w Krakowie na pogrzebie, ponieważ mieli właśnie w tym czasie światowy zjazd Stowarzyszenia Miłosierdzia. Złożyło się to tak, ktoś by powiedział „przypadkowo”, ale nie przypadkowo zapewne, że oni mogli być tutaj na pogrzebie.
Odnośnie do samej Mszy Świętej pogrzebowej w Portoryko, to przygotowałem sobie na nią homilię, a przewodniczył jej emerytowany biskup pochodzenia hiszpańskiego. Urna była wyłożona przed ołtarzem. Na początku uroczystości biskup powiedział do ludzi: „Tyle razy tu przyjeżdżałem i nigdy was tylu nie było w Kościele i na zewnątrz”. To był pierwszy znak. Podczas Mszy ks. biskup odwoływał się do tego, co Ojcowie Kościoła mówili o męczennikach: „Krew męczenników jest posiewem chrześcijan”. Mówił, że liczba zgromadzonych dla osoby ks. Stanisława jest znakiem. Msza trwała długo. Po Mszy Świętej przeszliśmy naprzeciw Kościoła, gdzie znajduje się kolegium Matki Bożej od Cudownego Medalika, tam uczy się kilkaset dzieci z dzielnicy. Na dziedzińcu szkoły odbyła się modlitwa. Wszyscy trzymali świece i ustawili się tak, by stworzyć serce, w którego centrum była urna z prochami ks. Stanisława. I to była taka akademia na jego cześć, którą długo przygotowywali. Trwało to do ok. 11.00 wieczorem, bo o 6.00 zaczęła się Msza. Ci ludzie stali w upale. Było bardzo gorąco, ale były śpiewy i modlitwy, przeplatane wspomnieniami o księdzu Stanisławie. Było fantastyczne!
Czy były jakieś świadectwa ludzi odnośnie świętości życia ks. Stanisława?
Przed Mszą przyszła do mnie pewna starsza pani i powiedziała: „Proszę księdza, chciałabym złożyć osobiste świadectwo o ks. Stanisławie. Byłam umierająca, lekarze nie dawali mi szans. Przyszedł do mnie do szpitala ks. Stanisław z ostatnim namaszczeniem i z Komunią św. Długo się modliliśmy, bardzo długo. Namaścił mnie, przyjęłam Komunię św., byłam pogodzona. Kiedy on wyszedł, a ja poczułam się lepiej. Teraz, jak ksiądz widzi, stoję przed księdzem, jestem zdrowa. To dzięki modlitwie ks. Stanisława, jego modlitwie do Pana Boga”.
Drugi taki przypadek też jest ze szpitala, ale dodam, że to, co oni podkreślali, to to, że ks. Stanisław był blisko ludzi i ich problemów. Bardzo dbał o ludzi ubogich i chorych, może szczególnie o chorych. Wracając do tematu: przyszła inna kobieta i powiedziała, że też chciała podzielić się swoim doświadczeniem, swoim świadectwem o ks. Stanisławie i jej synku, który był ciężko chory, umierający. Przyszedł ks. Stanisław, a synek spał i było z nim ciężko, nie było z nim kontaktu. Powiedziała: „Przyszedł ks. Stanisław, długo się modliliśmy, namaścił mojego synka i tak dalej. Potem ks. Stanisław wyszedł, a mój synek otworzył oczy i zadał jej pytanie: Mamo, czy tutaj w tej chwili był Pan Jezus?”. Dodała: „Rzeczywiście, po tym, gdy ks. Stanisław odszedł, zdrowie mojego synka się poprawiało”. To drugie świadectwo, które mówiło o jego… czymś więcej, niż tylko usługiwaniu chorym, lecz nade wszystko o tym, że on rzeczywiście przynosił Pana Jezusa i Jego uzdrowienie.
Kolejna historią, którą tam wielu wspominało odnosi się do 2015 roku, kiedy przeszedł tam potężny huragan, który zniszczył wiele części w Portoryko. Nazywał się „Maria” i zniszczył wiele domów ubogich ludzi. Ks. Stanisław był stolarzem i sam ręcznie budował z ludźmi dachy itd. Zresztą, w naszym domu, tam przy Kościele Matki Bożej od Cudownego Medalika zrobił schody, a także na tarasie drewnianą, fajną salkę rekreacyjną. Dzielił się swoimi zdolnościami, o czym ludzie wspominali w swoich świadectwach.
Czy wiemy jak wyglądały okoliczności śmierci ks. Stanisława?
Informacje dotyczące śmierci ks. Stanisława były różne. Ja zbierałem je z Facebooka. Dopiero kiedy byłem na miejscu i dotknąłem tego wszystkiego, w jaki sposób on zginął, wiele zrozumiałem… Otóż, w tej parafii była Msza Święta o godz. 6.30 rano, zawsze jest o tej porze. Musimy wziąć pod uwagę, że w Portoryko jest prawie równik, stąd nie ma tam ranka, jest ciemno i nagle jest dzień. O godz. 6.30, kiedy dzień się zbudził była Msza. Zatem ks. Stanisław wyszedł z domu, przeszedł na drugą stronę ulicy, mijając szkołę dotarł do schodków prowadzących do ścieżki, po której jechał, jak to miał w zwyczaju. Jechał rowerem wzdłuż rzeki, która jest okresowa, tam za dużo wody nie było. Wzdłuż rzeki jest zbudowana ścieżka rowerowa, bardzo wąska. Nawiasem mówiąc, po drugiej strony rzeki jest nasze kolegium, a dalej szkoła Franciszkanów i to jest taka spokojna okolica, gdzie ludzie zwykle spacerują w ciągu dnia, ale także nad ranem. Jadąc tą ścieżką ks. Stanisław dojechał do parku, gdzie jest dużo narkomanów i w związku z tym jest tam niebezpiecznie. Dojechał do tego miejsca. Wyszedł z domu o godz. 5.00, a o godz. 5.26 było już zgłoszenie pani, która szła na spacer i znalazła ks. Stanisława leżącego na tej ścieżce. Zawiadomiła pogotowie i tak dalej. Zwykle to wyglądało tak, że rano wracał, brał prysznic i odprawiał Mszę Świętą.
Zatem nie jest jasno powiedziane, że ktoś z premedytacją…
Tego nie wiemy, tego nie możemy wykluczyć. W każdym razie… wiedzieli, że on tak zawsze robił. To może być przypadek, być może grupa narkomanów, chociaż widząc kogoś na rowerze… raczej pieniędzy się nie wozi ze sobą.
Czy prowadzono potem jakieś badania nad Jego ciałem?
Oczywiście, mamy tego kopię. Stwierdzono urazy czaszki oraz liczne rany na ciele, które wykluczają upadek z własnej winy. Policja jednoznacznie stwierdziła zabójstwo, tak zwany „udział osób trzecich”.
Gdy wiozłem do Polski urnę z prochami, to bałem się, bo nie wiedziałem, jak to wszystko w takim wypadku funkcjonuje. Komputer badał na lotnisku zawartość urny. Badał zawartość pod kątem ewentualnej obecności narkotyków i materiałów wybuchowych, używając do tego specjalnych płynów. Będąc jeszcze w Portoryko, przechodząc na bok przy bramkach z urną, z którą miałem obchodzić się z niezwykłą delikatnością, powiedziałem do wojskowego, że niosę prochy zamordowanego księdza i wówczas zobaczyłem u niego wielki szacunek. Podobnie w Nowym Yorku, gdzie pani na lotnisku przeprowadzająca procedurę, obchodziła się z nią w bardzo delikatny sposób, pytając nawet, czy może tę urnę przechylić w czasie sprawdzania jej.
Biorąc pod uwagę świadectwa o ks. Stanisławie, okoliczności śmierci, wypowiedź biskupa czy Ksiądz jako Radca Prowincji przychylałby się, by iść w kierunku procesu beatyfikacyjnego?
Oczywiście! Po tym, co widziałem i słyszałem, to jak najbardziej. Należałoby zebrać świadectwa. Wiem, że są pozytywne świadectwa z Afryki. Zresztą, ja jeszcze później, po tym wszystkim, pojechałem na jubileusz do Kurytyby. Tam był nasz przyjaciel, jak się okazuje, Staszka przyjaciel, bp Carlos Czakorowski, który razem z nim pracował. Nie wiedział o jego śmierci, dopiero ja mu o niej powiedziałem, kiedy spotkaliśmy się na tym jubileuszu. Wspominał go z czasów współpracy w Afryce bardzo, bardzo pozytywnie. Wiem też, że są pozytywne świadectwa z Haiti. Także ks. Jarosław Lawrenz CM, który z nim pracował opowiadał, że ks. Stanisław zgłosił się na wyjazd w momencie trudnym dla Haiti, do najbiedniejszego kraju świata, co rzeczywiście budzi uznanie. Poza tym, był także na Dominikanie w Santo Domingo. Prosiłem prowincjała i ks. Socrate, żeby już zaczęli zbierać świadectwa, to wszystko, co mają, żeby się tym zająć. I oczywiście już należy się tym zająć, kiedy sprawa jest świeża. Zbierać, choć proces beatyfikacyjny może się zacząć najwcześniej pięć lat po śmierci. Na pewno będę naciskał na ks. Socrate, żeby materiały, które są zbierał i przekazywał. Chodzi o to, by nic nie zatracić, przede wszystkim świadectw ludzi, bo to jest najistotniejsze. Miałem taką pokusę, ale technicznie to nie było możliwe, by tym ludziom, którzy przyszli go pożegnać, którzy go znali zostawić jakiś znak, symbol… Oczywiście ks. Stanisław budował w kościele i wyposażył kaplicę Bożego Miłosierdzia, ale… Chciałem tę urnę, którą oni zrobili, a jest przepiękna, a która jest dziś w naszym muzeum tam zostawić [Muzeum Historyczno-Misyjne Polskiej Prowincji Zgromadzenia Misji, które mieści się w domu macierzystym w Krakowie – przyp. red.], bo ważne by było, by ludzie przychodzili do niego. Tak podobnie, gdy w wiekach średnich nie było procesu, ale liczył się kult, jeśli był kult, to wynoszono na ołtarze. Mam nadzieję, że ks. Socrate zajmie się tym. Myślę, że wymowne są wypowiedzi ludzi na temat ks. Stanisława. Pani Naida na koniec swojego świadectwa o ks. Stanisławie podczas Mszy św. w Krakowie prosiła, by zbierać materiały. Powiedziała dosłownie tak: „Zbierajcie wszystko o ks. Stanisławie, dlatego, że on dla nas był święty”.
Dziękuję serdecznie za rozmowę.
Ks. Kazimierz Stelmach CM
Jest dyrektorem LO w Centrum Edukacyjnym “Radosna Nowina 2000” w Piekarach. Wcześniej przez 17 lat posługiwał we Włoszech jako wykładowca i duszpasterz.
źródło zdjęcia na stronie głównej: esnoticiapr.com