Co można powiedzieć o kraju, którego powierzchnia jest prawie dziewięciokrotnie większa od Polski, przyglądając mu się zaledwie przez 3 dni? Wydawałoby się, że niewiele. A jednak ta krótka wizyta była tak niezwykłym doświadczeniem, że można by mówić bez końca, a nawet wołać z tej ziemi, którą niektórzy nazywają „nieludzką” ale także „świętą”…
Nieludzkość tej ziemi polega przede wszystkim na tym, że była ona dla wielu zesłanych ziemią obcą, daleką od ojczyzny, rozległą, zmarzniętą, jałową. Po morderczej podróży musiała zaspokoić podstawowe potrzeby człowieka, ale czyniła to w sposób krnąbrny. Niejednokrotnie zesłani na nią ludzie znajdowali jedynie w rozległym stepie wbity pal z numerem przeznaczenia i dosłownie nic więcej. Kopali ziemianki, budowali lepianki, nie mieli co i gdzie zasiać. Cmentarze, gdzie pragnęli pochować bliskich nie istniały. Nie było drewna na trumny, a ledwie pokryte ziemią ciała rozszarpywane były przez zwierzęta. Nawet krzyża na miejscu tego pochówku nie można było postawić. Nie było kościołów, kaplic. Zesłani z innymi księża – męczennicy (dziś trwają procesy beatyfikacyjne wielu z nich) modlili się potajemnie z ludźmi gdziekolwiek. A w takich chwilach bardzo człowiekowi potrzeba siły ducha i wiary.
To była także ziemia obozów, łagrów. Na południe od Karagandy znajdował się obóz o powierzchni wielkości Francji, a niedaleko dzisiejszej stolicy, Astany, w Malinówce, największy na terenie byłego ZSRR, obóz dla żon tzw. zdrajców ojczyzny. Trafiały do niego kobiety tylko dlatego, że były żonami „uznanych” za zdrajców. Nikt nie wie ilu zginęło tam ludzi. Kiedy człowiek chodzi po tej ziemi, uświadamia sobie, że chodzi po cmentarzu, chociaż nie ma mogił. Wszelkie ślady były doskonale zacierane. Nieludzka ziemia…
I święta ziemia… Ziemia męczenników, którzy nigdy nie zapomnieli o Polsce, którzy obchodząc w niesamowitym głodzie kolejne wigilie Bożego Narodzenia, życzyli sobie nawzajem następnych świąt już w Polsce… Ale takich świąt już nie mieli.
W pierwszym dniu odwiedzamy Szortandy, miejscowość odległą o 60 km od stolicy. Tam obejmą parafię nasi misjonarze. Mały kościółek. Zbudowany ze zwykłego mieszkalnego domku, bo tylko w domach, po kryjomu, można było wcześniej się modlić. Będzie Msza po polsku. Choć czytania już po rosyjsku. Przychodzą prości ludzie, rozmodleni (w kapliczce obok trwa adoracja Najświętszego Sakramentu). Ten kościółek to również Sanktuarium Życia. 9 lat temu ambasador Gwatemali w Moskwie adoptował porzucone dziecko z tej miejscowości i ludzie tutaj modlą się o szacunek dla Życia. Na Mszy świętej są także Siostry Miłosierdzia. Spotykamy się z nimi. Chciałyby tak wiele powiedzieć, a czasu tak mało… Codziennie gotują posiłki dla najuboższych. Ziemia święta…
Jedziemy dalej. Nowokubanka, teren tej samej parafii. Dom Sióstr, a w nim kilkanaścioro dzieci w kapliczce. Modlimy się słowami Koronki do Bożego Miłosierdzia. Dzieci po skończonej modlitwie idą do swoich domów, obdarowane przez Siostry batonikami z Polski. Serce boli, bo w kieszeni nie mam nawet cukierka, żeby też im coś dać. A Siostry, szczęśliwe, pokazują swoje „posiadłości”… Ten dom, domek, to sanktuarium ubóstwa. Pod jednym dachem kapliczka, świetlica, kuchenka, wspólny pokoik dwóch Sióstr, którym nie znika uśmiech z twarzy. Bo mają gości.
Nie ma wody, „WC ” to budka przy płocie. Jakby przyjechał nawet król – to też piechotą… Nie dziwię się, że słowo „Ubodzy” Siostry, tak jak św. Wincenty, piszą z dużej litery. Ziemia święta…
Wracając do stolicy zatrzymujemy się na jej przedmieściach. Pośród współczesnych slumsów dwa domy – pierwszy Sióstr Miłosierdzia, drugi Ojców Franciszkanów. Czekali na nasz przyjazd. Chcą nas ugościć jak potrafią. Radość. Pokazują kaplicę. Modlimy się wspólnie. Jest woda! Można umyć ręce i twarz. Kolacja i opowiadanie o pracy, o I Komunii świętej. Tutaj także Siostry odwiedzają chorych, trafiają do nich przez dzieci (zobacz więcej w artykule: Siostry Miłosierdzia. Misja w Kazachstanie…). Pochylają się nad ranami; nad ranami ciała, duszy, biedy, głodu i beznadziei… Już się cieszą, że przyjadą Misjonarze św. Wincentego. Żyją nadzieją i dają nadzieję. Ziemia święta…
Wieczorami rozczytywaliśmy się w lekturach o zsyłanych tutaj ludziach, o ich świadectwach, o tym czego kiedyś w ogóle nie mówiło się w szkole, a dziś mówi się mało. Historia Polski nie mieści się tylko w jej granicach. Mówią o niej cmentarze z polskimi nazwiskami na całym świecie.
Nasze doświadczenie nieludzkiej i świętej ziemi nie pozostało bez odpowiedzi. Ks. Wizytator potwierdził, że tutaj przyjadą nasi misjonarze. „Evangelizare pauperibus misit me…” (Głosić Ewangelię Ubogim posłał mnie…) – te bliskie sercu świętego Wincentego a Paulo słowa tam nabierają szczególnego charakteru. Wierzymy, że – jak garść ziarna rzucona na tę nieludzką, ale świętą ziemię – zaowocują, spłacą jakiś dług wdzięczności i szacunku.
Kiedy już mieliśmy wracać, jakby przesłanie, usłyszeliśmy opowiadanie Ks. Dziekana w Astanie. Opowiedział nam o starszej kobiecie, która jako dziecko została deportowana ze swoją rodziną na kazachską ziemię. Mówiła ona, że był straszliwy głód, że jej rodzina przymierała już z głodu, bez żadnej nadziei. I wtedy ktoś podarował im garść ziaren zboża. Mama – jak pamięta ta kobieta – moczyła te ziarna w wodzie i podgrzewała na patelni, dzieląc je między wszystkich, a zwłaszcza dzieci, bo one przecież musiały żyć… Po trzech dniach, kiedy widmo śmierci głodowej wydawało się być już znowu nieodwracalne, ktoś dał im więcej jedzenia. I tak przeżyli. Przeżyli dzięki garści ziaren zboża, która pomogła im przetrwać najtrudniejszy czas. Dzięki garści dobroci człowieka, dzięki miłosierdziu ukrytemu w małej garści…
Dzisiaj w Kazachstanie pracuje około 80 księży z 17 krajów, w tym połowa to Polacy z różnych zgromadzeń, zakonów i diecezji. Pracuje tam około 100 sióstr zakonnych z 18 krajów. Co to znaczy: pracuje? To też kolejne doświadczenie.
W kościele katedralnym w Astanie, skromnym, prostym, zwykłym tak, że w Polsce nikt nie pomyślałby nawet, że to katedra, zawsze ktoś czuwa na modlitwie. Jest tam nieustanna adoracja Najświętszego Sakramentu. W dzień i w noc. W nocy też zagląda tam Ksiądz Biskup, modli się, wierzy, ma nadzieję, ufa…
Któregoś dnia na obiedzie pojawiła się bardzo zmęczona Siostra Nazaretanka. Na początku nie wiedzieliśmy w jakim celu przyjechała do Kurii. A ona jechała autobusami, „okazjami”, kilkadziesiąt godzin, żeby spędzić noc na czuwaniu i modlitwie przed Najświętszym Sakramentem. Ziemia święta…
Ks. Wojciech Kozłowski CM